Poronienie

Dzień Dziecka Utraconego – Wasze historie

Strata ciąży, poronienie, urodzenie martwego dziecka, poród martwego dziecka, martwe urodzenie… Terminy, które słyszą niektóre moje czytelniczki, znane mi kobiety… Bliskie mi osoby… Po śmierci mojej babci dowiedziałam się, że straciła ciążę… Przyznam, że to był dla mnie SZOK. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy… Ile tragedii jest, o których się nie rozmawia, a kłębią się w kobietach…

Choć chciałam podkreślić, że kobiety przeżywają stratę różnie, z różnym nasileniem… Każda kobieta, a co za tym idzie każda historia jest inna. Tutaj przeczytasz historie i uczucia kilku kobiet. Być może niektóre z nich znasz. Bądź ich historia jest podobna do historii innej bliskiej Ci kobiety.

Były kobiety, których dzieci nie miały szansy na przeżycie, a one musiały podjąć decyzję co dalej.. Dziękuję wszystkim, które napisały do mnie. Dla mnie to znak ogromnego zaufania jakim mnie obdarzyły. Były też kobiety, które napisały: „Kasia wyślę Ci historię”. Po czym pisały: „Kasia przepraszam nie dam rady, może za rok.”

Poznaj Wasze historie… Podziel się swoją w komentarzu…

Dodam, że historie są skopiowane żywcem, tak jak zostały napisane. Choć miałam czasem momenty, gdy czytałam trudne zwroty, uczucia pełne złości i miałam myśl: „a może by złagodzić? Może inaczej napisać?” Po czym sama siebie skarciłam za tę myśl. Przecież tak czuła, tak myślała i pewnie wiele kobiet tak czuje i myśli i być może czuje złość na siebie, że tak myśli. Oddaję w Twoje ręce Wasze historie, które są 1:1 tak jak zostały mi przesłane.

 

Historie o poronieniu:

Moja droga do macierzyństwa nie była usłana różami

Moja droga do macierzyństwa nie była usłana różami. Pierwsza ciąża to była wpadka, ale cieszyliśmy się oboje z wtedy jeszcze partnerem, że zostaniemy rodzicami. Pierwsza wizyta przebiegała prawidłowo, widziałam moją malutką fasolkę. Nic nie zapowiadało, że może wydarzyć się coś złego więc na kolejną wizyte zostałam umówiona dokładnie za 4 tygodnie. Oczywiście wybrałam lekarza prywatnie, bo w szpitalnej przychodni jest taki sprzęt,, że ledwo cokolwiek widać, nie mówiąc już o prawidłowych pomiarach. Od tej wizyty w 6 tygodniu kolejne dwa minęły całkiem spokojnie, pracowałam nadal w przedszkolu z grupą maluszków, oczywiście poinformowałam mojego pracodawcę o tym, że zostanę mamą, bo chciałam by znalazła dla mnie kogoś do pomocy, żeby potem mógł mnie zastąpić. Moja pani dyrektor nie zrobiła nic z tym faktem a ja każdego dnia czułam się coraz gorzej, a byłam sama i w grupie był chłopiec niepełnosprawny chory na Zespół Pradera-Williego, wiązało się to z tym, że we wszystkim trzeba było mu pomóc. Dzień przed planowaną wizytą u ginekologa poczułam się bardzo źle, kręciło mi się w głowie, było bardzo duszno a w toalecie zobaczyłam na bieliźnie nitki krwi. Zadzwoniłam do pani dyrektor, która po pół godziny dotarła by mnie zastąpić w pracy. Po wyjściu od razu zadzwoniłam do mojej ginekolog, ta zbyła mnie dużą ilością pacjentek i kazała czekać do jutra do wizyty, wziąć magnez i nospe i się położyć i wypoczywać. Następnego dnia pojechałam na wizytę. Badanie było bardzo szybkie a pani doktor milczała, kiedy już się ubrałam i usiadłam by czegokolwiek się dowiedzieć uslyszałam: Serce nie bije, rozwój ciąży zakończył się na 8 tygodniu. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, o co pytać. W głowie miałam tysiące myśli, pytań. Dlaczego? Jak to się stało? Może to nie prawda? Pani doktor kontynuowała z zimną krwią jakby nic się nie stało. : w poniedziałek o 8 proszę się zjawić w szpitalu zrobimy zabieg. W mojej głowie kolejne pytania. Jaki zabieg? Dlaczego? Po moich policzkach płynęły łzy, o nic nie pytałam, nie wiedziałam co dalej. Wyszłam z gabinetu z uginającymi się kolanami w poczekalni siedział partner. Spytał co się stało i mocno przytulił, a ja chyba nic już nie powiedziałam, cały czas łkałam. Dotarliśmy do domu i dopiero powiedziałam mu, że nie zostaniemy rodzicami. Mój świat się zawalił. W jednej chwili wszystkie plany, marzenia legły w gruzach. Przez myśl przechodziły jednak myśli, że może jednak pani doktor się pomyliła,, że pójdę do szpitala i okaże się, że wszystko jest dobrze, a moje maleństw uroslo kolejne milimetry. Jednak prawda była inna. W szpitalu ponowne badanie, i diagnoza brak czynności serca. Zostałam położona na sali z kobietami, które miały piękne brzuszki i czekały na swoje maleństwa. A ja miałam za chwilę dostać tabletki i czekać na łyżeczkowanie. Zastanawiałam się, gdzie jest sprawiedliwość? Gdzie jest Bóg? Czemu w takich momentach, go nie ma. Po wyjściu, ze szpitala nie chciałam z nikim rozmawiać, nie chciałam z nikim być. Bałam się pytań, bałam się spojrzeń ludzi. Wszyscy wiedzieli, że miałam zostać mamą. Odepchnęłam partnera, jego próby rozmów kończyły się atakiem z mojej strony. Szukałam winnych, winilam pracę, winilam dyrektorkę i winiłam siebie. Mogłam przecież od razu wziąć zwolnienie z pracy i wypoczywać i dbać o siebie i maleństwo Moja mama i rodzeństwo nie dawali za wygraną, byli każdego dnia i choć ja byłam jakby nieobecna oni przyjeżdżali, zabierali mnie do siebie i poprostu byli obok. Na wizytę kontrolną poszłam na NFZ, bo miałam i mam do tej pory żal do Pani ginekolog, która mnie zbyła oraz bardzo oschle potraktowała. W gabinecie siedziała bardzo młoda uśmiechnięta rudowłosa pani ginekolog, która jako jedyny lekarz w tamtym czasie miała czas i ciepłe serce. Trzymała mnie za rękę, tłumaczyła, że ytak się zdarza, że jest to trudny czas, ale zawsze trzeba stawiać czoła przeciwnościom losu i się nie poddawać. Kazała odczekać 3 cykle i starać się o kolejne maleństwo. I chyba to mi pomogło. Wróciłam do pracy, i czekałam na ten 3 cykl, by dalej próbować. Można powiedzieć, że miałam nadzieję, że kolejna ciąża załagodzi ból po pierwszej stracie. Od razu się udało. Zobaczyłam znów magiczne dwie kreski na teście ciążowym a moje serce zaczęło szybciej bić.

Zanim doczekałam wizyty u nowego ginekologa by potwierdzić ciąże, pojawiło się plamienie. Pojechałam od razu na pogotowie. Na szczęście pęcherzyk i zarodek były na swoim miejscu. Musiałam leżeć i się oszczędzać a tydzień później kolejna wizyta kontrolna i ponownie ta sama sytuacja serduszko nie bije. Szpital, tabletki i zabieg. Tym razem przy przyjęciu młoda rudowłosa pani doktor z ciepłym serduszkiem, która położyła mnie do pustej sali a po 2 godzinach dołączyła kobieta w tej samej sytuacji. Mogłyśmy chociaż rozmawiać i płakać razem… Po powrocie do domu, znów izolacja, odtrącanie innych. Czułam się jeszcze gorzej niż przy pierwszej stracie. Chciałam wszystko zmienić, odciąć się od rzeczywistości, zapełnić swój czas tak by nie rozmyślać. Zmieniłam pracę, zapisałam się na studia. Po pracy przygotowywałam się na studia bądź do kolejnych lekcji z dziećmi. Oczywiście moja rodzina wciskała się w te grafiki i nie chciała mi pozwalać na samotność.

Natomiast w rodzinie partnera znalazły się osoby, które moje straty traktowały jako ulubiony temat rozmow

Usłyszałam, że ta druga strata jest przeze mnie, przez moją głupotę i nieodpowiedzialność, bo tak szybko zaszłam w ciążę więc mam czego chciałam.

Chciałam kontynuować wizyty u rudowlosej pani doktor, niestety zmieniła szpital, ale przed odejściem przekazała mnie w ręce, pani doktor, która okazała się moim aniołem stróżem. Dzięki niej zrobiliśmy badania genetyczne, z których wyszło iż moje poronienia głównie spowodowane są trombofilia, sprawdziłyśmy również przyswajalność kwasu foliowego, która w moim przypadku jest bardzo kiepska. Ale dzięki pani doktor na świecie jest Kacperek, który w styczniu ukończy 2 latka i jest naszym ogromnym szczęściem. Wszystko co się wydarzyło w naszym życiu było bardzo trudne i nadal bardzo boli. Często zastanawiam się jak by to było gdyby po naszym domku biegły 3 małe skarby, ale jestem wdzięczna, że jest chociaż jeden, choć często mówię, że mam troje dzieci, tylko dwójki nie było mi dane poznać. Podsumowując najważniejsze w trudnych chwilach jest wsparcie bliskich i godny zaufania lekarz, który ma zawsze czas wysłuchać i pomóc.

Niestety moja pani doktor wyprowadziła się 300 km od mojego miejsca zamieszkania, ale wierzę, że znajdę jeszcze kogoś kto pomoże mi zostać jeszcze raz mamą.

Kacperek wynagradza nam te trudne momenty i razem z nami pali znicz na grobie dzieci utraconych. (proboszcz z Kościóła w którym braliśmy ślub postawił taki pomnik by upamiętnić nasze maleństwa [*] )

————

Podzielenie się swoją historią nie jest takie proste

Obiecałam podzielić się swoją historia i okazuje się, że to wcale nie jest takie proste głównie ze względu na wielowątkowość tej historii a właściwie dwóch historii… Początek 2018 roku nie należał do najłatwiejszych : najpierw odszedł ojciec mojego partnera, później moja babka, w międzyczasie mój partner trafił do szpitala ( do dzis nie wiemy, co go zmoglo), w pracy zmieniłam stanowisko na bardziej odpowiedzialne. W tych okolicznościach przestałam zwracać uwagę na to jak ja się czuję, co się dzieje z moim ciałem i głową… W kwietniu, gdy nie pojawiła się miesiączka zrzuciłam to na karb przemęczenia, stresow etc… W końcu coś mnie oświeciło i zrobiłam test ciążowy… Wyszedł negatywny, coś mi jednak podpowiadało, ze to nieprawda. Miesiączki nadal nie było, więc po kilku dniach powtórzyłam test: wynik : jestes w ciąży. Ucieszyliśmy się. Zadzwoniliśmy do naszych mam, mojej siostry, mojej przyjaciółki, żeby podzielić się ta wiadomością…Jak się okazało za wcześnie…gdybym mieszkała w Polsce to z pewnością tego samego dnia, co zrobiłam test mialabym umówiona wizyte u ginekologa. Tutaj jest inaczej…probowalam umówić się z GP zeby ten szybko skierował mnie na usg. Nawet osobista wizyta w recepcji nie pomogła, wszystko poszło standardowa ścieżka. Chwilę po wyjściu z przychodni dostałam telefon od położnej, dowiedziałam się, jak wygląda „opieka” nad ciężarna. Usg wg planu miałoby być ok 12-14 tygodnia. Zaczelismy szukać prywatnej kliniki, żeby zrobić chociaż usg. Prywatna wizyta u lekarza nje wchodziła w rachubę, bo nie ma prywatnych praktyk. Czekalam na pierwszą wizyte u poloznej i prywatne usg, które miało być 13 maja pamiętam ten dzień, bo mój chrześniak miał pierwsza komunie, na którą nie poleciałam, bo nie wiedziałam, czy wszystko z nami w porządku. W ostatniej chwili klinika odwołała usg i przełożyła na następny tydzień. Chcąc nie chcąc musieliśmy odczekać ten tydzień… Kolejny tydzień w napięciu. W pracy menager wiedział o ciąży, żebym nie musiała targać cię Targać ciężkich części maszyn… Przyszedł 20 mają pojechalismy na usg… Z pełnym pęcherzem i pełni nadziei. Pani technik usg z 5 razy na różne sposoby pytała mnie kiedy była ostatnia miesiączka, ostatecznie powiedziała,żeby przyjechać za tydzień, że może za wcześnie zamówiliśmy wizyte, bo nie słyszy bijącego serduszka… Zaświeciło mi się czerwone światełko… Parter próbował mnie pocieszyć że na pewno za tydzień będzie wszystko w porządku…nie było… Dostaliśmy telefon do szpitala… Zadzwoniłam niemal od razu po wyjściu z kliniki…to była niedziela, natychmiastowe przyjęcie nie wchodziło w rachubę. Mialam się zgłosić we wtorek lub środę. Drogi do domu nie pamiętam, tak samo jak następnych dni. Cały czas płakałam i pytałam dlaczego ja… Zastanawialam sie, co teraz…. W szpitalu zrobili usg, bo nie respektują tych zrobionych prywatnie… Rozmowa z lekarzem, co wybieram farmakologię, zabieg chirurgiczny na który trzebaby czekać ok 10 dni, czy czekam aż organizm sam wydali płód.

Cdn. (tutaj czekałam na dalszy ciąg historii)

I wybralam farmakologię. Podali mi tabletki, położyli w jednoosobowej sali…organizm nie zareagował, wieczorem wypuścili mnie do domu, kazali wrócić następnego dnia popołudniu… Koło południa zaczelam krwawic…pojechałam do szpitala chociaż ledwo moglam chodzić…dobrze że się zaczęło, dali test ciaziwy do zrobienia

Test ciążowy do zrobienia. Nadal był pozytywny, organizm się oczyszczal… Wzielam zwolnienie od GP, niedługie…nie wyobrażałam sobie wrócić do pracy… Ledwo chodziłam jakbym urodziła… Gorszy był chyba ten ból psychiczny, poczucie winy (nieuzasadnione), poczucie bycia gorszą wybrakowana

Teksty w stylu nieszczęścia się zdarzają nie pomagały… „hitem” był tekst a może Ty nie byłaś w ciąży, może to jakiś guz czy torbiel był… Wyc się chciało i wyłam… Mimo że po 2 tygodniach wróciłam do pracy to na zewnątrz udawałam że sobie radzę z tą sytuacją a tak naprawdę nie radziłam sobie, wyłam w poduszkę… Pod koniec czerwca wrócilismy do naszych weekendowych wycieczek, wszystko wracało do normy… W sierpniu pojechaliśmy na urlop do Polski… Znowu nie pojawiła się miesiączka, znowu zwaliłam wszystko na karb upalow, podróży itp… W końcu poszłam do apteki kupiłam test… Znowu wynik pozytywny. Tym razem nikomu nie powiedzieliśmy, załatwiliśmy wizyte i ginekologa. Lekarz stwierdził że to 6-7tydzien, wszystko było w tamtym momencie w porządku… Wróciliśmy z urlopu załatwiłam zwolnienie (mimo że ciaza to nie choroba zwłaszcza tutaj) bo ciągle było mi słabo, dużo wymiotowalam, praktycznie po każdej porcji jedzenia… Znow ten sam schemat polozna, czekanie na usg koło połowy września miałam jakieś dziwne przeczucie, dziwnie się czułam, ale postanowiłam. Nie psuć sobie nastoju nie zamartwiać. Przed usg W szpitalu znowu zamówiliśmy prywatne. Pojechaliśmy… Znowu pytania o ostatnia miesiączkę itd… W trakcie badania popatrzyłam na twarz pani, która je wykonywała już, wiedziałam że coś jest nie tak. Powiedziala że nie słyszy serduszka nawet jej dalej nie słuchałam… Rozpłakałam się tym razem płakałam praktycznie non stop… Prosto z kiliniki pojechaliśmy do szpitala…to była środa popołudniu Znowu nie było miejsc, polozna ktora mnie pamiętała z poprzedniej wizyty chociaż chciała nie miała jak mi pomóc… Łóżek nie dostawi przecież… Za kilka dni miałam leciec do Polski załatwić bardzo ważne sprawy, które nie mogły czekać…jedna z nich miała być wizyta u ginekologa, badania…plamu legly w gruzach. Mialam wrażenie że zawalił się świat nie tylko mi ale ogólnie że nadszedł koniec świata. Nadeszła niedziela, te same procedury po raz wtóry… po raz drugi wybrałam tabletki, po raz drugi wylądowałam w tej samej sali, po raz drugi nic się nie działo cały dzień, znów na noc wypuścil mnie do domu. (postaram się krótko opisać reszte, bo zejdzie mi do gwiazdki ) obudziłam się w środku nocy, sama w domu bo mój partner musiał iść do pracy.. . Dostałam krwotoku, naprawdę silnego, jak leżałam bolało, jak wstawałam do łazienki to lało się że mnie, w końcu postanowiłam zostac w lazience. W pewnym momencie podłoga wyglądała jak z horroru :krew i kawałki tkanki, zrobiło mi się słabo i wszystko jedno, odechcialo mi się żyć… Nie wiem jak się doczołgałam na łóżko.. Obudziłam sie, doprowadziłam do ładu i znowu wizyta w szpitalu. Okazało się że organizm mimo tego nocnego koszmaru nie „oczyścil się” całkowicie, miałam wrócić w czwartek… Wróciłam… Nic już nie było. Z jednej strony fala rozpaczy, ktora mnie

Ogarniala a z drugiej strony próba „normalnego” życia… Pod szpitalem mimo panującego zakazu jakąś nastolatka w ciąży paliła papierosa… Miałam. Ochotę podejść palnąć ja w ten durny lep i wykrzyczeć jej jak niewdzięczna i nieodpowiedzialna jest… Poleciałam do Polski załatwiac, to co mialam do załatwienia, próbowałam normalnie funkcjonowac, ale się nie dało. Co chwila ogarnial mnie żal, złość, poczucie niesprawiedliwości, najgorsze ze nikt ani z rodziny ani że znajomych nie potrafił o tym rozmawiać… Ja chyba również, za swieze to wszystko było, zbyt realne. Pewnych sytuacji się nie zapomina… To są Jedne z nich…z biegiem czasu po prostu oswajasz się z bólem, uczysz z nim żyć… Pamiętasz wszystko co się zdarzyło…ale rzadziej wspominasz. Strata ciąży nie dotyczy i nie dotyka tylko kobiety. Dotyczy też mężczyzn, którzy zazwyczaj umieją o tej sytuacji, swoich uczuciach emocjach z tą strata związanych rozmawiać… U nas tak było. Nie dość że byłam wściekła i rozżalona ze mnie to spotkało to bylam też wściekła na mojego faceta ze on normalnie funkcjonuje jakby się nic nie stało…Nie miałam ochoty ani zostawać w Polsce wśród rodziny i znajomych ani wracac do niego… Najlepiej byłoby uciec gdzieś na jakąś Alaske, czy inne Bora Bora.

Dziś wiem że to nic nie dało. Próbowałam nie myśleć o tym co mnie spotkało, ale się nie dalo, zrobilam sobie nawet rzęsy żeby nie płakać tyle (tłumaczyłam sobie ze pieniądze pójdą w błoto, jak będę ryczeć nadal) próbowałam pomoc sobie samej na różne sposoby…

Do furii doprowadzały mnje dziewczyny pałace w ciąży, z gołymi brzuchami mimo kiepskiej pogody matki wydzierające się na swoje dzieci… Cały czas zadawalam sobie pytanie dlaczego ja? Dlaczego tak się stało. Usłyszałam że czasami matka natura lepiej wie co jest dla nas dobre

Że może to był znak że wybrałam nie tego faceta na ojca, skoro już dwa razy poronilam… Otoczenie najczęściej nie radziło siebie z sytuacją barzzoej niz ja sama.. Czasem chce się pogadać o tym co się zdarzyło, czasami wygadac a czasami po a prostu potrzebujesz kogoś obok żeby pogadać ale o zwykłych sprawach albo zwyczajnie napić się kawy… Z czasem nauczylam się żyć z tymi stratami… Nadal myślę o tym jak wyglądałyby moje dzieci, jak by się rozwiały jak wyglądałoby nasze życie z nimi… I chyba tak już zostanie…

———

Doświadczyłam straty dwa razy

Doświadczyłam straty dwa razy, pierwsza ciąża zatrzymała się w 10 tyg, drugie dzieciątko okazało się poważnie chore ( wielowadzie lekarze nie potrafili nawet stwierdzić jakie wady wystąpiły bo nie dało się pobrać płynu owodniowego do badań ) ciąża zakończona w 21 tyg. Pierwsza strata była straszna, był to ogromny cios, ale i szok bo wcześniej nie zetknełam się z utratą ciąży przez kogoś innego. Zaczełam dużo czytać na ten temat i to mi pomogło. Z drugą ciążą było inaczej strach był od początku do końca, ale najgorsze było dla mnie to, że to ja z wtedy jeszcze narzeczonym musieliśmy podjąć decyzje o zakończeniu ciąży bo nie było żadnej nadzieji, ten pobyt w szpitalu przypłaciłam załamaniem nerwowym i teraz mam traume, która się pojawiła również teraz kiedy byłam w szpitalu żeby urodzić mojego wyczekanego synka przez cc, pobyt w szpitalu był dla mnie straszny a to że mąż nie mógł nas odwiedzić tylko potęgowało ten stan.

Jeszcze dodam że to jest temat nie poruszany w mojej rodzinie. Ja zdecydowałam że nie będe o tym mówić znajomym itd nieliczni o tym wiedzą ale potrafie o tym rozmawiać. Zdecydowałam się na to żeby uniknąć udawanej otuchy od fałszywych ludzi. Powiedziałam tylko bliskim.

———-

Moja strata miała miejsce ponad trzy lata temu…

Moja strata miała miejsce ponad trzy lata temu… Straciłam ciążę w 6tygodniu. Pojechałam z mężem i mamą na izbę przyjęć, bo zaczęłam krwawić. Zrobili badanie z krwi… beta hCg wyszło niższe niż kilka dni wcześniej i poinformowali o tym mnie, gdy siedzialam sama, mąż nie mógł wejść. Nie zostałam w szpitalu. Po przekazaniu wiadomości Bartosz milczał ale właśnie tego milczenia i ciszy potrzebowałam. Bardzo bolały nie słowa mamy – no trudno, jeszcze będzie dobrze, jesteście młodzi, jeszcze wam się uda… Płakałam sama, po cichu, gdy nikogo nie było, mówiąc do tego nienarodzonego dziecka, jak mi przykro… Trzy miesiące później zaszłam w kolejną ciąże, strasznie się bałam okolic 6 tygodnia. Zmieniłam też ginekolog – i kolejny cios, bo usłyszałam tonem pełnym zbagatelizowania, niezrozumienia, że to była ciąża biochemiczna i ona nie liczy tego jako poronienie. Nie jestem lekarzem, nie znam się ale wystarczyły by słowa „przykro mi”.

——

Dłuuuuga wiadomość o stracie

Uwaga, będzie dłuuuga wiadomość.

Pierwsza ciąża. Starania przez pół roku. Maj 2019
Początek
Rrobię test ciążowy, dwie kreski. Radość. Przecież co może pójść nie tak. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że mnie spotka tragedia.
Trzy tygodnie później
Wizyta
Widzę pęcherzyk, ale brak zarodka, nie ma bicia serduszka. Poza tym ok. Mogło się coś przesunąć. Będzie dobrze. Kontrolna wizyta za 2 tygodnie.
Trzy dni później
Krwawienie. Niewielkie. Jadę do szpitala. Boję się co to będzie. Po badaniu wszystko ok, ale pęcherzyk bardzo mały. Zostaje na noc na obserwację. Uff nie jest źle.
Przyjmują też inną dziewczynę. Ona nie miała tyle szczęścia. Zapamiętałam tylko jej płacz i komentarz położnej „Nie płacz. Młoda jesteś. Jeszcze będziesz mamą”.
Poranek dnia następnego.
Obchód. Tak, dobrze się czuje. Nie, nie krawawiłam już.
Badanie. Nic się nie zmieniło. Pęcherzyk jest, ale nie urósł ani trochę.
I pierwsza sugestia lekarza, że ciąża nie jest prawidłowa.

Szok, łzy, niedowierzanie. I już pojawił się strach i niepewność.
Znienawidziłam ten szpital. Omijam go szerokim łukiem.
Po wyjściu ze szpitala.
Dwa dni w łóżku. Placz, płacz, płacz. I szukanie wszystkiego co można się dowiedzieć o ciąży bezzarodkowej w internecie. I te pytanie:
„Dlaczego my ? ”
„Czy zrobiłam coś nie tak?”
„Może jesteśmy chorzy i dlatego?”
Zebranie się w sobie, żeby jakoś żyć, funkcjonować, a nie wpadać w depresje.

26.05.2019 Dzień Matki.
Miał być wyjazd do Warszawy, wyjście do teatru. Wszystko odwołane. Mój strach przed tym co może się ewentualnie stać.

Czerwiec 2019
Dzień wizyty kontrolnej.
Czuję to. Czuję, że będzie źle. Moje talizmany, modlitwy, zaklęcia nie podziałały.
Ciąża bezzarodkowa.
Skierowanie do szpitala.
Płacz, powolna akceptacja. Ale nadal „Dlaczego my?”

07.06.2019 Piatek
Przyjęcie do szpitala
Wiem, że wyglądam bardzo źle. Od czasu do czasu poleci łza. Pielęgniarka patrzy na skierowanie i mówi, żebym się nie przejmowała i płakała.

Czuję jej wsparcie. A ja włączam tryb działania automatycznego. Nie chcę na razie czuć.
Oddział
Ponowne USG. Bez zmian. Lekarz przedstawia możliwości. Decyduje się na podanie tabletki.
Wizyta psycholożki. Dużo dała, uspokoiła. Wiem, że po wszystkim wracam choć na chwilę do mojej psycholożki na terapię.
Dzwonię po męża, bo sama nie dam rady.
11:00 podanie tabletki. I leżenie w łóżku. W międzyczasie kroplówka. Na sali oprócz mnie jeszcze dwie pacjentki. Dzisiaj wychodzą, zostanę sama.
15:00 zaczyna się krwawienie. Nie chcę myśleć o tym jak o poronieniu. „To tylko miesiączka” powtarzam jak mantrę.

Kolejne dni wyglądają podobnie.
Śniadanie. Obchód. USG. Tabletka. Obiad. Kolacja. Obchód. Tabletka. Noc.

Weekend spędziłam sama na sali. Nie wiem czy to zasługa personelu, czy moje szczęście. Ale dzięki temu miałam swobodę i intymność. Mąż mógł mnie odwiedzać kiedy chciał i mógł.

W niedzielę dopiero pojawiła się młoda dziewczyna.

Od słowa do słowa i okazało sie, że obie jesteśmy z tego samego powodu. Widzę zaangażowanie jej lekarza ( ważne w kontekście dalszych wydarzeń).

12.06.2019
Kontrolne USG. Pojawia się stan zapalny. Konieczne łyżeczkowanie. Poczułam się jak mała dziewczynka, bez wsparcia rodziców. I ten strach, jak to będzie wyglądało, czy będzie bolało. Brak gotowości psychicznej. Na szczęście nie mam czasu myśleć. Znów włączenie trybu działa a nie czuj emocji.
Na szczęście personel jest wyrozumiały, wspierający. Mogę potrzymać za rękę panią anestezjolog. Odlatuje.

Budzę się na sali, w moim łóżku. Wszystko dobrze, żyje.
Czekam na 17 żeby już wyjść ze szpitala, wrócić do domu, do swojego łóżka. Móc mieć męża cały czas przy sobie. Pogłaskać mojego kota. Żeby zacząć się zbierać psychicznie, odbudować, żyć.

O poronieniu dowiedzieli się nieliczni. Moi rodzice i rodzeństwo, moja przyjaciółka i babcia męża. Paru osobą musiałam powiedzieć, że rodzicami na razie nie będziemy.

Było tylko jedno spotkanie z bliskimi na którym rozpadłam się w środku i wyłam z bólu. Było to jeszcze przed poronieniem, ale wiedzieliśmy, że może być coś nie tak. Urodziny znajomej, która akurat była w 22 tygodniu ciąży. Jedna z par wygadała się, że również spodziewają się dziecka, na razie sam początek 5 tydzień. Wyszliśmy dość szybko. Nie dawałam rady tam siedzieć i słuchać ich rozmów. Miesiąc po tym spotkaniu okazało się, że oni również rodzicami na razie nie zostaną.

Terapia. Coś co wiedziałam, że dla swojego dobrego samopoczucia muszę zrobić. Było tylko kilka spotkań, bo sporo rzeczy sama sobie poukładałam ( na tyle że patrzenie na dzieci, kobiety w ciąży nie było problemem). To pierwsze najboleśniejsze. O dziwo z terapii pamiętam tylko jeden moment. Wchodzę do gabinetu i wiem, że mimo makijażu (dodam, że jestem całkiem niezłą wizażystką dla siebie) wyglądam na smutną i utrapioną. I zaczynam słowami „Tydzień temu straciłam moją pierwszą ciążę”.

Na co komentarz psycholożki (która zna mnie od 8 lat) ” O mój Boże”. Tak, udało się wywołać szok u psychologa.

Reasumując całą tą przygodę. Przede wszystkim miałam ogromne wsparcie męża. Mogłam z nim porozmawiać o wszystkim i wiem że dużo dały nam te rozmowy. Przede wszystkim pogodzić się ze stratą. Moja mała autoterapia pomogła mi przetrwać w szpitalu. Miałam szczęście, że trafiłam na profesjonalny i empatyczny personel w szpitalu. Nigdy nie usłyszałam od nikogo, że jestem młoda i będę miała dzieci, że nic się nie stało itp. Swoją stratę wytłumaczyłam sobie w ten sposób, że pewnie to sprawy genetyczne na które ani ja ani mój mąż nie mamy wpływu.
W międzyczasie wykupuję dietę dla par od Ani i Zosi z Akademii Płodności ( które poznałam dzięki tobie). Niestety w październiku 2019 dowiaduje się, że muszę przejść operację w terminie bliżej nieokreślonym. Dietę stosujemy dalej, natomiast plany powiększenia rodziny odkładamy na „po operacji”.

Ponownie zaczynam terapię, żeby poukładać sobie w głowie to oddalenie macierzyństwa.

Jak widać życie potrafi zaskakiwać…
Happy End
07.02.2020
Dziwnie się czuję. Powinnam dostać okres, ale nie mam objawów napięcia przedmiesiączkowego. Kupuje test ciążowy.
Dwie kreski.
I moja pierwsza myśl była dość niecenzuralna.
I najpierw pojawił się strach jak tym razem się poukłada.
I mam mój osobisty cud (z wielu względów tak to nazywam)

03.03.2020
Wizyta u ginekologa. U tego który tak troskliwe zajmował się dziewczyną z mojej sali.
Pęcherzyk jest. Zarodek jest. Serduszko słychać.
Termin porodu na ….. 15.10.2020.

Tak więc teraz siedzę jak na szpilkach (a właściwie skakam na piłce i popijam liście malin) i zaklinam moją małą żeby może urodziła się trochę wcześniej.

Myślałam, że psychicznie poradziłam sobie z poronieniem. Jednak ilość chusteczek świadczy o tym, że nadal nie jest to takie proste ( pewnie to podsycane hormonami i zniecierpliwieniem).

———

Ciąża biochemiczna

Kasiu, piszę w sprawie trudnych historii. Dla mnie trudne było doświadczenie ciąży biochemicznej, wiedziałam, że się zdarza dość często, że tak bywa i już. Zrobiłam test i był negatywny, ale beta wskazywała na 5 tydzień ciąży, choć wartości były niskie. Dwa dni później przyszła miesiączka, a potem lekarz powiedział, że udało mi się uchwycić moment, kiedy byłam w ciąży, to nie wiedziałam, co myśleć i czuć. Patrząc wtedy na tę betę wiedziałam, że szansę na rozwój ciąży są bardzo małe, z drugiej strony w tamtym momencie wyniki wskazywały, że w tej ciąży jestem. Nie cieszyłam się, bo wiedziałam, jak to się skończy, ale mimo wszystko miałam nadzieję. Czułam się, jakbym była trochę w ciąży, nie wiedziałam, czy traktować ją jako utraconą czy jakby nigdy jej nie było. I właściwie wciąż nie znalazłam odpowiedzi. Czasem sobie myślę, że był jakiś mały człowiek, który na chwilę się u nas zatrzymał, czasem, bo tak chyba łatwiej, że to nie była ciąża, tylko takie dziwne wydarzenie.

——

Wczesna strata, a zbyt szybki test?

Ja po stracie pierwszej ciąży w 6 tygodniu usłyszałam od młodej lekarki w szpitalu „po co pani zrobiła test tak szybko, gdyby pani nie wiedziała, ze jest w ciąży to moznaby potraktować to poronienie jako „mocny okres” i nie miałaby pani tyle stresu”

——

Skakanie ze szczęścia trwało 5 tygodni

Witaj Kasiu. Jak się dowiedziałam, że jestem w ciąży to skakałam ze szczęścia razem z Mężem. Trwało to 5 tyg, aż w końcu kolejna wizyta u ginekologa.. Ja straciłam ciążę pod koniec lipca br. Minęło 2 miesiące od wizyty w szpitqlu i całego tego horroru Była to pierwsza ciąża, długo wyczekiwana, z tym też był związany stres. Pierwszego dnia jak się dowiedzieliśmy o stracie, to oboje z Mężem płakaliśmy jak dzieci, był żal, Była rozpacz, smutek, zwątpienie. Mnie dodatkowo towarzyszyły wyrzuty sumienia typu co zrobiłam, że poroniłam, za długo spacerowałam, dźwignęłam zakupy, a może przez jazde rowerem, wtedy nie wiedziałam, że jestem w ciąży, kilka dni po zapłodnieniu miałam wycieczkę rowerową. Mama moja jest dla mnie wielkim wspraciem, wie zawsze jak się zachować i co powiedzieli a czego nie. Mąż pi kilku dniach powiedziała mi, że nie chce o tym rozmawiać i wracać do tego wszystkiego. W nim wsparcia w rozmowie nie miałam. Siostry Męża próbowały mi dodać otuchy ale tekst typu Widocznie tak miało być, może dziecko byłoby chore, był nie na miejscu. Miałam wsparcie w przyjaciółce, pozwoliła mi się wygadać, wypłakać i poprzeklinać. To mi dało lekką ulgę w tej żałobie. Teraz po 2 miesiącach, po tym doświadczeniu wiem jedno, trzeba rozmawiać z zaufanymi osobami, trzeba się wypłakać i dać sobie czas. Czas nie leczy ran jak mówią, ale daje swobodne oswojenia się z tym wszystkim i spojrzenia na świat w inny sposób. Ja do siebie nie doszłam psychicznie, dalej o tym myślę, codziennie. Najgorszy tekst, który usłyszałam 2 tyg po poronieniu „kiedy sie staracie o kolejne dziecko „. Myślałam, że zejdę. Tekst nie na miejscu, nie w takiej sytuacji m, za szybko i za wcześnie. Nie można się zamykać w sobie. Ja dużo rozmawiam z bliskimi, słucham muzyki jak mi źle, treningi też dają mi ulgę. Na pewno przy kolejnych staraniach nikomu nic nie powiem, bo przy pierwszych staraniach też nikt nie wiedział. Ja jestem wstydliwa i nie chciałam miec pytań ” to jestes w ciąży czy jeszcze nie”. Dalej ćwiczę, zdrowo sie odżywiam o ganiam Męża, żeby i on zmienił styl życia. Teraz mam jeszcze wieksza motywacje, aby kolejna ciąża przebiegła pomyślnie. Jakbyś chciała o coś zapytać to pytaj.

—-

Strata w Wigilię

Witam ‍♀️ stracilam pierwsze dziecko w 5 tc dokladnie 24 grudnia zeszlego roku, tak w Wigilie.. Po kolacji zaczął lapac mnie bol i lekkie krwawienie myslalam ze moze to poprostu ‚okres’ bo czytalam ze w ciazy sie zdarza.. Jednak bolalo coraz bardziej ze az zaczelam plakac z bolu w koncu siostra stwierdzila ze jedziemy do szpitala, obudzila mojego partnera i na biegu pojechalismy, bol placz strach.. W szpitalu czekalismy 3 dlugie godziny az ktos sie nami zajmie.. Lekarz stwierdzil ze nie widzi zadnej ciazy i ze to moglby byc okres, nie okreslil nic dokladnie. Dopiero po wizycie u ginekologa potwierdzil poronienie Wychodząc od lekarza znowu dopadly nas lzy, poczucie winy i gniew. Najwieksze wsparcie dostalam od mokego partnera gdyz przezywalismy to razem rozmawialiśmy o tym i przetrwaliśmy to razem, teraz czekamy na nasza ‚druga’ pocieche zostaly 3 miesiace ale przez cala ciaze mam obawy zeby sytuacja się nie powtorzyla, to jest cos strasznego i nie zycze nikomu ☹️

I wg mnie nie ma sposobu zeby sobie z tym poradzic czy zapomniec, to juz zostaje w glowie na cale zycie, ale wazne jest by miec bliska osobe w tak trudnym czasie wystarczy nawet zeby byla zeby przytulila nic wiecej na poczatek. Jednak ten strach i obawy towarzysza juz do konca zycia ☹️

——

Stara dziecka z wadą zdiagnozowana prenatalnie

Witaj Kasiu,
Moja historia straty jest chyba trochę inna niż większość. O wadzie śmiertelnej córeczki wiedzieliśmy od 20tc (agenezja nerek). Z chwila gdy świadomie zdecydowaliśmy się nosić ją w brzuszku do momentu aż sama zadecyduje się z nami pożegnać zaczął się najbardziej nienaturalny i niefizjologiczny stan – żałoba przed faktem. Nie mowie tego z żalem, dla nas było to jedyne wyjście, jedyny sposób w tej sytuacji, inne proponowane nam rozwiązania nie wchodziły w grę. Zaczęło się cierpienie i pustka w chwili gdy tak naprawdę córeczka była jeszcze z nami i najwyraźniej miała się dobrze. Nie miała wogole wód płodowych ale w moim brzuszku miała wszystko czego potrzebowała a najważniejsze ze nie było tam cierpienia ani bólu.

Cieszyliśmy się każda chwila, każdym niesfornym przesłodkim kopniakiem, opowiadaliśmy jej historie o rodzicach, dziadkach, o jej pokoiku który był przygotowany, jakie mamy dla niej ciuszki i zabawki, słuchaliśmy razem kołysanek. Jednocześnie w nas rozgrywał się nieprawdopodobny dramat ale nadzieja nigdy nie umarła. Nawet gdy jechałam do porodu do ostatniej chwili wierzyłam ze urodzi się i się rozpłacze – wtedy miałaby sile aby złapać pierwszy oddech. Tak się jednak nie stało, nasza córeczka poszła prosto do Nieba, bez kolejki, podczas porodu. Stało się to w 37tc czyli praktycznie prawie w terminie. Obydwoje z mężem byliśmy przeszczesliwi mogąc w końcu ją zobaczyć i przytulić, powitać na świecie.

Wykonaliśmy ogromna prace jeszcze w ciazy żeby zrozumieć, ze wszystkie nasze pytania tak naprawdę nie maja i nie mogą mieć odpowiedzi. To bardzo pomogło zaakceptować stan rzeczy i wręcz mogę powiedzieć ze świadomie unikamy określenia „straciliśmy dziecko”. Wszystkim mówimy ze zostaliśmy obdarowani corka!!! Ten czas który spedzilismy we trójkę był najpiękniej i najpełniej wykorzystanym czasem, niczego nie żałujemy. Teraz jest smutek, jest przygnębienie, jest wreszcie żałoba ale jest tez ukojenie płynące ze świadomości co się zdarzyło i jak do tego podeszliśmy.

Wiem ze większość mam nie ma tego czasu, większość tragedii dzieje się nagle. Natomiast są tez takie jak nasza, powolne i „bez znieczulenia”, jakby rana pogłębiała się z każdym dniem bez szans na odwrócenie biegu zdarzeń. Każda z tych tragedii jest przepotężna. My za nasza córeczka tęskniliśmy podczas długich starań, tęskniliśmy podczas ciazy i będziemy tęsknić całe życie. Moim marzeniem jest żeby wszystkie mamy i tatusiowie w podobnej sytuacji mieli sile do dokonywania wyborów które są dla nich najlepsze, żeby mieli świadomość ze dać życie to przede wszystkim powitać a dopiero potem pożegnać. I ze miłość jest najwazniejsza!!!

———

Jestem po dwóch stratach

Cześć, jestem po dwóch stratach. Pierwsza ciąża była pozamaciczna usuwana laparoskopowo. Druga ciąża – poronienie samoistne w 10 tygodniu, brak bicia serca. Co mi w tym wszystkim pomogło? Wsparcie najbliższych, świadomość że nie jestem z takim problemem sama, że nie tylko mnie to spotkało. O stracie mówi się więcej teraz. Przy pierwszej ciąży tyle nie słyszałam, czułam się z tym sama. Tym bardziej mnie to przytłaczało bo znajomi wokół bez problemów zachodzili w ciążę, ciąże były książkowe… I całe szczęście bo nikomu nie życzę takich przeżyć.
W pierwszych dniach po każdej ze strat było najtrudniej, choć chyba najgorsze chwilę to oczekiwanie w szpitalu na obchód i wiadomości czy jest dobrze czy źle. Tym bardziej że leżąc w drugiej ciąży w szpitalu trafiłam na remont szpitala i na oddziale patologii ciąży leżały też położnice. Ty ronisz, a ktoś wychodzi szczęśliwie z maleństwem. Po tym pobycie byłam mocno poturbowana psychicznie.

Nie uważam sie za osobę silna psychicznie, ale udało się nie załamać. Wsparcie bliskich i powrót do życia codziennego mi pomógł. Do tego najbliżsi wiedzieli o tym co mnie spotkało i nie było głupich pytań „kiedy dziecko?”. Dodatkowo mój lekarz prowadzacy, który bardzo spokojnie wszystko mi tłumaczył i jego słowa że natura sama wybiera silniejsze jednostki, a słabszym i chorym nie pozwala się rozwinąć. Ze jeszcze urodzę zdrowe dziecko 🙂 mi te słowa pomogły pogodzić się ze stratą,choc wiem że niektórych takie słowa ranią bardziej. Mi pomogły wytłumaczyć sobie to co mnie spotkało.
Co do męża? Ogólnie wszystkie problemy sam trawi w sobie. Z tym było podobnie. Dla niego najtrudniejsze było to że nie potrafił temu wszystkiemu zapobiec i bal się kolejnej próby żeby się nie powtórzyło. Pomógł nam w przetrawieniu tego czas. On goi rany i przywraca optymizm. Teraz jestem po 3 ciąży i tym razem szczęśliwie. Obok śpi sobie 6 mc Hela 🙂

Cała trzecia ciąże to było chuchanie i dmuchanie żeby przejść kolejny tydzień, miesiąc i żeby tym razem było dobrze. Udało się 🙂 całe szczęście 🙂

Będąc jednak w pełni szczera muszę się przyznać że żeby się nie załamać po każdej ze strat, mimo tego że wiedziałam ze powstało istnienie i życie, to nie traktowałam tego jakbym straciła coś, dziecko. Starałam się wogole w ten sposób nie myśleć, nie przeżywać żałoby z tego powodu. Nie skorzystałam z prawa do pochówku. Traktowałam to jak kolejna próbę, która nie wyszła, ale nie jako state swojego dziecka. Mi to pomogło. Pomogło pewnie też to że to był wczesny etap ciąży. Ale też oddzialowalo na przyszłość. W trzeciej ciąży do ostatnich dni starałam się nie cieszyć nadmiernie ciaza, dziecko było bezimienne do porodu, a zakupy w ostatnich tygodniach robione. Po to by na wypadek straty mniej bolało, by zbyt się nie przywiązać.

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję że też poruszasz ten temat, by innym było ladwiej. By nie czuli się osamotnieni.

——

Mało mówi się o możliwości poronienia

Bardzo mało mówi się o mozliwosci poronienia i jak ono może wyglądać. Ja od początku prawie wiedziałam, że ciaza może się nie udać. Beta wolno przyrastala i poronilam w 7 tygodniu. Po konsultacji z lekarka zdecydowałam się dać szansę mojemu organizmowi oczyścić się samoistnie. Zaskoczyło mnie że takie poronienie może trwać kilka dni. Można pójść do sklepu, do parku, spotkać się z koleżanką i być w trakcie poronienia. Zaskakujące jest, że kiedy po czasie dzieli się z kimś taka historią okazuje się, że sporo kobiet miało takie doświadczenie. Poronienia się przytrafiają ale bardzo mało o tym mówimy.

—-

Ściskam, przytulam mocno.
Położna Kasia

P.S.: Jeśli czujesz, że chcesz podzielić się swoją historią swoimi emocjami, myślami… Anonimową przestrzeń znajdziesz w komentarzu

P.S.: Dziś jeszcze postaram się opublikować drugi artykuł gdzie szukać pomocy.

Wybrane dla Ciebie

Brak komentarzy

Napisz komentarz

Zapraszam
na darmowy kurs!

Jestem położną i kurs stworzyłam z myślą o Tobie, przyszła mamo, żeby być Twoim przewodnikiem po narodzinach, karmieniu piersią i macierzyństwie.

Kasia Płaza-Piekarzewska — Położna

P.S. W każdej chwili możesz wypisać się z kursu.