Dziś przyjaciółka opowiadała mi o liście, który napisała czytelniczka o Mamuśkach w Ray-Banach.
Oczywiście zaintrygowana postanowiłam przeczytać ten wpis, trafiłam też na wywiad, którego dotyczył list: Macierzyństwo non-fiction. Nie dla lukrowanej wizji bycia mamą.
A oto kilka cytatów z wywiadu o macierzyństwie:
Co to znaczy? Uważasz, że poniosłaś porażkę macierzyńską?
Nie. Po prostu w książce przyznaję, że ponosiłam wiele porażek w trakcie mojego macierzyństwa, ale nie uważam, że moje macierzyństwo jest porażką. Okazało się, że nauka spania w nocy była wielką walką, którą często przegrywałam. Moje małżeństwo się zachwiało w posadach i nasz związek przeszedł naprawdę pierwsze trudne chwile. To też można odczytać jako porażkę, rodzaj trudności.
O tym się rzadko mówi, że dziecko zmienia związek?
Właśnie. Rodzicielstwo to wielka próba dla relacji małżeńskiej. Mówi się, że macierzyństwo leczy związek. Według mnie to fikcja. Jak utrzymać partnerskie relacje, gdy tylko ja mam biust z mlekiem i hormony, w związku z czym ląduję na parę miesięcy w nieodpłatnej pracy w domu? Jak podtrzymać atmosferę miodowych miesięcy, gdy oboje padamy z wyczerpania i tak mało mamy czasu na tete-a-tete?
Zaczęłaś pisać dziewięć miesięcy po narodzinach córki. Najpierw bloga, potem książkę. Jak to było?
U różnych kobiet przychodzi to w różnym momencie.
To, czyli co?No, dopuszczenie do siebie, że jednak jest mi ciężko. Wiele matek, które znam, to przechodziło. U mnie to był taki moment, kiedy zatęskniłam za swoim dawnym życiem, zatęskniłam za pracą, moją redakcją. Ale w życiu niemowlęcia następuje coś takiego jak kryzys ósmego miesiąca. U nas to przyszło w dziewiątym miesiącu. Pojawia się lęk separacyjny, czyli niepokój, który przeżywa dziecko, kiedy matka znika. Psychologowie twierdzą, że to jest taki moment, kiedy dziecko sobie uświadamia, że jest istotą odrębną od matki.
Ja bardzo silnie wtedy poczułam, że już bardzo bym chciała tej separacji, a moja córka – wręcz odwrotnie. Uświadomiłam sobie, że zaczynam być matką gderającą, która mówi, że jest zmęczona, że ma dość bla, bla, bla. Zawsze chciałam się ustrzec takiego typu zachowań. Nagle doszło do mnie, że ja właściwie mogłabym mówić mężowi ciągle to samo. Zrozumiałam, że ja nie chcę być taką mamą, która siedzi w domu i codziennie włącza tę samą katarynkę. Z dnia na dzień założyłam bloga i to mi strasznie pomogło. To była autoterapia, bardzo oczyszczająca.
Jak to wyglądało? Jak sobie wygrzebywałaś ten czas na pisanie?
Pisałam codziennie, czasem nawet kilka razy dziennie. Każda drzemka mojej córki, każdy jej spokojny sen. To były takie sceny, że w kuchni piętrzy się stos nieumytych garów, zupa kipi, z pralki się wylewa, a ja zamiast odwalać ze szczoteczką pracę pani domu, przelewam to wszystko do komputera.
—-
Ale chyba przeciętny blog matki wygląda trochę inaczej niż twój?Mainstreamowy przekaz mówi, że jest różowo i niebiesko. Wszędzie lukier. Jest mnóstwo takich blogopamiętników, mniej lub bardziej infantylnych relacji o tym, co się dzieje w życiu dzieci, jakie zrobiły ostatnio postępy, jak wcięły kaszkę. Mówię, że są infantylne, bo one ewidentnie nie są na poziomie matek, które piszą, tylko gdzieś są w połowie drogi między poziomem, na jakim sobie wyobrażamy, że jest dziecko, a matką, która jest w stanie to opisać. To są często lukrowane obrazki pełne rozkosznych zdjęć maluchów, zdrobnień: ”puci, puci”, ”mój szkrab”, ”moja pociecha”.
Mam wrażenie, że te blogi, które pokazują tylko dobre strony macierzyństwa, mają trochę funkcję kompensacyjną. Tworzysz pozytywną wizję, w którą potem sama wierzysz. To jest taki mechanizm budowania swojego ogrodu pamięci. Nie chcemy wracać do tego, co było przykre.
Po przeczytaniu tego wywiadu jedna z mam napisała list do Wysokich obcasów zatytułowany Mamuśki w Ray Banach.
Oto kilka fragmentów:
W moim przypadku frustracja i „non-fiction” wynika z kompletnego braku możliwości zawodowych. Urodziłam dziecko na pierwszym roku studiów. Każdy semestr musiałam sobie wywalczyć, na każdą pieluchę zarobić korepetycjami, każdy kilometr na uczelnie dojechać autostopem. Na sesję uczyłam się po drodze, w domu było dziecko, które budziło co noc przez co najmniej trzy lata. Zaznaczę, że były to studia dzienne.
Pracę muszę tak ustawić, aby zdążyć odebrać dziecko ze świetlicy do 17.30. I wciąż mnie „nosi”, wciąż czuję niespełnienie, jak Mozart który pracuje w ubojni, bo ma chorego ojca na utrzymaniu. Takie matki powinny również się wypowiadać, wydawać książki, być widoczne. Gdy widzę w czasopiśmie kolejną mamę – właścicielkę modnej, hipsterskiej kawiarni, jej dzieci ubrane w „kroksy” i opis, jak to jej ciężko z tym macierzyństwem, to zamykam natychmiast gazetę, bo szkoda mego czasu.
A jakie jest Twoje macierzyństwo non-fiction?
3 komentarze
Paula
11-06-2012 at 19:32Chyba ciekawsze niż sam artykuł i list są komentarze pod nimi. Niesamowite jak rożne są matki, jak rożne maja problemy, wizje, pragnienia. I każda ma swoją racje.
Kasia
12-06-2012 at 07:28Paula, to fakt warto przeczytać komentarze. Dla każdej macierzyństwo jest inne…
Gosia
13-06-2012 at 10:44Tak, zgadzam się, każdy inaczej przeżywa i przechodzi macierzyństwo. Ja mam bardzo podobne odczucia co autorka książki „Macierzyństwo non-fiction”. Wszystko (czyli sytuacja materialna, wsparcie rodziny, dziecko planowane) jest ok, a i tak czuję się wyczerpana. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak czują się mamy, które mają „pod górkę”.
Zapraszam na mojego bloga, stworzonego dla mam, które chciałyby się wspierać, pytać i radzić:
http://www.problemymam.com/