Poród Wywiad

Wywiad z Jeannete Kalyta – rozmawiamy o zawodzie położnej, pasji i narodzinach

Zapraszam do przeczytania wywiadu z Jeannete Kalyta, który miałam przyjemność przeprowadzić w siedzibie jej Szkoły Narodzin. Ponieważ obydwie jesteśmy położnymi, nasza rozmowa często dotyczyła naszego zawodu, mimo iż głównym tematem naszego spotkania była książka „Położna 3550 cudów narodzin” autorstwa mojej rozmówczyni.

Katarzyna Płaza-Piekarzewska: Czytając tytuł Twojej książki „Położna 3550 cudów narodzin” myślałam, że znajdę w niej historie opowiedziane przez rodziców, którym w trakcie porodu towarzyszyłaś. Tymczasem książka to opowieść o CUDACH NARODZIN, ale także narodzinach położnej.

Jeannete Kalyta: Pomysł napisania książki był przy mnie od dawna, ale nie miałam pojęcia jak się za to zabrać. Mijały lata, nabrałam doświadczenia zawodowego i przede wszystkim odwagi, wtedy poczułam, że czas się podzielić zgromadzoną wiedzą i przemyśleniami. Zupełnie nieoczekiwanie przyszedł mi do głowy pomysł jaka ma być. Natychmiast zaczęłam pisać. Zajęło mi to niespełna cztery miesiące.

K: Dla kogo jest ta książka?

J: Dla wszystkich, na polskim rynku nie ma takiej pozycji. Chciałabym, żeby przeczytały ją kobiety, które rodziły w trudnych czasach PRL-u, rodzące na przełomie wieków, kobiety w ciąży a także te, które potomstwo mają dopiero w planach. Jestem przekonana, że sięgną po nią także mężczyźni, poświęciłam im w mojej książce sporo uwagi. Mam nadzieję, że będzie ciekawa również dla położnych i lekarzy.

K: Bardzo dobrze się ją czyta

J: Cieszę się, że to mówisz. Od początku miałam pomysł, by książka była przeplatana moją biografią zawodową. Chciałam pokazać co zmieniło się w położnictwie przez ostatnie ćwierć wieku, ale też bardzo zależało mi na przekazaniu rzetelnej wiedzy o porodzie, nie tylko tej medycznej. Chciałam uchwycić tę niezwykłą atmosferę panującą w trakcie jego trwania, ten koktajl emocjonalny w którym kąpią się wszyscy uczestnicy (położna również). Mam nadzieję, że czytelnik pozna mój zawód z zupełnie innej strony, przez pryzmat emocji.


K: Dlaczego zostałaś położną?

J: Do szkoły położnych poszłam z ciekawości, fascynowała mnie moja budząca się kobiecość. Zawód położnej wydawał mi się ciekawy, trochę tajemniczy i postanowiłam przekonać się, czy tak jest na prawdę. (śmiech)

 K: Czy dobrze, że są teraz studia a nie szkoły dla położnych?

J: Jesteśmy w Unii Europejskiej, to było nieuniknione. W krajach Europy zachodniej, zawód położnej od dawna jest samodzielny, mający duży prestiż w społeczeństwie. W naszym kraju pomimo, że większość położnych ma ukończone studia wyższe, nadal są traktowane przez wielu lekarzy jak personel średni, czyli gorszy. A przecież zadania są jasno podzielone; lekarze są od leczenia, zajmują się patologią, a położne fizjologią, edukacją i szeroko pojętą prewencją.

K: W tej książce widać narodziny nowego położnictwa, także dla położnych.

J: Staram się pomagać młodym położnym , ponieważ wiem, że nie jest im łatwo. Czasami na początku drogi zawodowej, oprócz wiedzy niebywale ważne jest wsparcie. Bywa, że starsze położne niechętnie dzielą się swoim doświadczeniem. Doskonale pamiętam moje pierwsze lata pracy, ja miałam trochę więcej szczęścia, ale niektóre młode dziewczyny do dzisiaj słyszą słowa wypowiadane przez starsze koleżanki: „jak to nie wiesz, masz dyplom położnej? Jak ja zaczynałam pracę, nikt mnie nie wprowadzał, do wszystkiego musiałam dojść sama, ty też sobie poradzisz.”Jak widać nie zbyt budująca motywacja. A przecież człowiek uczy się przez całe życie, ja też nie mogę powiedzieć, że wszystko wiem, ludzie ciągle mnie zaskakują.

 K: Wydaje mi się, że książka może być pełna inspiracji dla przyszłych położnych.

J: Ależ oczywiście, jestem o tym przekonana. Z niecierpliwością czekałam na opinię pani Profesor Dmoch-Gajzlerskiej, która jest prodziekanem wydziału położnictwa na Uniwersytecie Warszawskim. Wiedząc, że książka nie jest ani podręcznikiem, ani poradnikiem, byłam pełna obaw, co powie na jej temat. Jej stwierdzenie, że jest „niekonwencjonalna” potraktowałam jako komplement. Po rozmowie telefonicznej z panią profesor, utwierdziłam się w przekonaniu, że to lektura obowiązkowa dla adeptek położnictwa. Bardzo mnie to ucieszyło.

K: Fajny rozdział jest o tym, że położne nie lubią jak się mówi do nich siostro i ja bardzo dziękuję Ci za ten rozdział.

J: Nie wiem, czy wszystkie tak uważają, ja tylko wyraziłam swoją opinię na ten temat. Jestem przekonana, że jednak wiele z nas, położnych czuje ulgę, słysząc zwrot, „proszę pani”. Plakietki z napisem: „Tylko brat mówi do mnie siostro”, są moim zdaniem zabawne i niezwykle edukacyjne.

 K: Potrzebna jest taka edukacja.

J: Oczywiście, czasy się zmieniły, przy łóżkach pacjentów nie czuwają zakony sióstr miłosierdzia. Pomimo to, zwrot „siostro” ciągle funkcjonuje. Warto też uważać na to co mówimy między sobą, często używamy medycznego slangu, co może być zrozumiane opacznie. Informacja, że „dziecko zeszło”, może porazić rodziców, a oznacza obniżenie się główki w kanale rodnym w trakcie porodu.

Podobnie paraliżująco działa zwrot; „dziecko spadło z wagi”. Rzadko zdenerwowany rodzić skojarzy ten fakt z fizjologicznym spadkiem wagi ciała u noworodków.

K: Słyszałam, że jakiś ojciec wziął to dosłownie. Rzeczywiście mamy takie slangi, którym się porozumiewamy, ale dla osób z zewnątrz musi brzmieć dziwnie. A co myślisz na temat planów porodu?

J: Moim zdaniem fizjologia nie ma planu, kobiety często o tym zapominają. Ale jeżeli już go wymyślono, ma on sens tylko i wyłącznie wtedy, gdy wszystko przebiega fizjologicznie. Gdy poród zaczyna się wikłać, żaden plan nie ma racji bytu. Wówczas cały zespół medyczny jest ukierunkowany na bezpieczeństwo matki i dziecka.

Akurat pracuję w takim szpitalu, gdzie wszystkie punkty tego planu są realizowane, kobiety nie muszą pytać czy w trakcie porodu mogą pójść do toalety, wejść do wanny z ciepłą wodą a po porodzie prosić o kontakt z dzieckiem „skóra do skóry”. Choć nie raz słyszałam od kobiet które rodziły w różnych miastach, że planem w ręku czują się bezpiecznie. Od położnych z kolei, że jest to lista roszczeń i wymagań. Ani jeden punkt nie mówi o tym co ze swojej strony zrobi rodząca, by poród przebiegał w miłej atmosferze bez przepychanek z personelem. Myślę, że gdyby każdy szpital położniczy obligatoryjnie wprowadził ten plan w życie, nie było by tego tematu. Pewnie były by inne problemy… (śmiech)

K: W książce opisujesz moment odejścia ze szpitala po kilku latach pracy, chciałam zapytać skąd czerpałaś siłę i energię żeby porzucić bezpieczny etat i przenieść się do EWY-2

J: Po prostu poczułam, że mój czas pracy w tym szpitalu dobiegł końca. Zaczęłam popadać w niebezpieczną rutynę. Przyznaję, szpital nauczył mnie pracy zespołowej, tolerancji, elastyczności zachowań, ale zdałam sobie sprawę, że pracuję jak trybik machiny. Nie czułam się z tym dobrze. Miałam poczucie zatrzymania i wrażenie, że nie wykorzystuję swojej wiedzy tak jak bym chciała. Cóż, koleżanki dziwiły się, że nie boję się rezygnować z etatu w szpitalu. Oczywiście miałam mnóstwo obaw, ale zdawałam sobie sprawę, że zmiana to rozwój, pozostanie na miejscu, stagnacja. Wiem, to był skok na głęboką wodę, ale zanim dotknęłam tafli tej wody, rozwinęłam skrzydła i pofrunęłam … i już nie było odwrotu.

K: W książce opisany jest poród w domu, który trwał bardzo długo. Myślę, że kobiety, które decydują się na taki poród mają w sobie bardzo dużo siły. Mam wrażenie, że gdyby odbywał się w szpitalu rodzącej zaproponowano by cięcie cesarskie lub sama by o nie poprosiła.


J: Miałam świadomość, że to będzie długi poród, wszystko postępowało wolno, jakby w zwolnionym tempie. Tętno dziecka było prawidłowe, więc nie miałam absolutnie żadnego powodu ingerować w naturalny proces. Zanim szyjka macicy się skróciła minęło kilka godzin, potem rozwarcie następowało centymetr na godzinę, tak jak opisują to podręczniki położnictwa, naprawdę wszystko było w porządku. Rodząca nie miała przez cały poród ani jednej myśli, że chce jechać do szpitala. Wiedziała czego chce. Gdyby powiedziała choć jedno słowo, być może rozważałabym taką decyzję.

K: W książce opisujesz pary, które najczęściej rodzą razem, podczas porodu widać, jakie są relacje między partnerami.

J: Poród to egzamin, nie tylko dla kobiety, dla mężczyzny również. Często te kilka godzin spędzonych razem w ekstremalnej, niecodziennej sytuacji, jaką jest poród, weryfikują związek. Wynika to z tego, że przy emocjach na tak wysokim poziomie, ciężko się kontrolować. Trudno przypilnować swoich reakcji i wypowiadanych słów. Nie mam na myśli tylko negatywów, bywa, że kobieta dostrzega w swoim partnerze wspaniałe cechy, których wcześniej nie widziała. A mężczyzna, widząc jak jego partnerka świetnie sobie radzi i potrafi walczyć, nabiera do niej wielkiego szacunku i kocha ją jeszcze bardziej.

K: Dlaczego rodziłaś w szpitalu a nie w domu?

J: Swoje pierwsze dziecko rodziłam dwadzieścia dziewięć lat temu! O porodach w domu nawet nie słyszałam. To były inne czasy. Pamiętam za to wyprawki dla noworodków wydawane na kartę ciąży. Kupione ubranka niosłam do domu jak relikwię. Ponadto każdej ciężarnej przysługiwał jeden wypłowiało-niebieski kocyk (dla dziewczynek były wypłowiało-różowe) i dwadzieścia tetrowych pieluch. Pobudzona hormonami ciążowymi, które odpowiadają za instynkt gniazda, uprałam wszystko zaraz po powrocie do domu. Jakież było moje zdziwienie; kaftaniki z guziczkami z przodu niewiarygodnie się rozciągnęły. Miały około czterdziestu centymetrów szerokości i piętnastu długości. Byłam zrozpaczona. Oczywiście poszłam do sklepu z reklamacją. Od pani ekspedientki jedzącej śniadanie, usłyszałam: „trzeba było nie prać”. Takie to były czasy.(śmiech) Ach pamiętam jeszcze gigantyczne kolejki po soki dla niemowląt, Bobofruty. Wybierałam kolejki w takich miejscach, żeby nie trzeba było stać godzinami na dworze. Lubiłam robić zakupy w Domach Towarowych Centrum i to właśnie tam, widziałam scenę, która utkwiła mi w pamięci do dzisiaj.

Weszłam do toalety i zobaczyłam siedzącą na torbie podróżnej kobietę karmiącą swoje niemowlę piersią. Zatrzymałam się w progu, nie wierzyłam własnym oczom w to co widzę. Kobieta spojrzała na mnie smutno-przepraszającym wzrokiem. Zastanawiałam się dlaczego ona karmi dziecko w śmierdzącej toalecie? Ale byłam za bardzo zszokowana, żeby zapytać. Jednak zdałam sobie sprawę, że w połowie lat osiemdziesiątych większość dzieci była przecież karmiona sztucznym mlekiem z butelki, a karmienie piersią w miejscu publicznym nie było akceptowane społecznie. Obnażanie się i pokazywanie piersi było nieestetyczne. Sam akt wypływu mleka był postrzegany jak wydalanie. Mój zbyt długi przewód myślowy zatoczył koło. Najlepszym miejscem na karmienie niemowlęcia była wówczas toaleta. Wybacz ten ironiczny ton, ale samo wspomnienie tej sceny wywołuje we mnie spore emocje. Całe szczęście czasy się zmieniły a kobiety karmiące są traktowane z należną im czcią.

K: Jak znaleźć równowagę pomiędzy życiem zawodowym a osobistym?

Na pewno nie jest to łatwe, zwłaszcza gdy wykonujesz swój zawód z pasją. Rodzina jest zazdrosna o pracę a praca o rodzinę, zawsze masz poczucie ze któraś ze stron cierpi. Nie wiem, wiec czy pytasz właściwą osobę, skoro dedykuję moją książkę swoim dzieciom.

K: Piękne jest patrzeć na narodziny dziecka, zawsze mnie to wzrusza. Ta książka oddaje…

J: … niezwykłe emocje, które wiążą się z tym wydarzeniem. Bardzo bym chciała, aby czytelnicy też je poczuli, myślę, że jest to możliwe. Niepokój oczekiwania, trud porodu, wielką radość gdy dziecko się pojawia i wszechogarniającą miłość, którą czuje się w powietrzu. Ale niestety, nie zawsze wszystko wygląda tak sielankowo.

K: Jak studiowałam, to już o Tobie słyszałam. Przepraszam powiem tak: miałaś etykietkę „Jeannette – położna gwiazd”.

J: Nie chcę poruszać tego tematu. Mam nadzieję, że książka to zmieni.

K: Zmieni. Nawet bardzo.

J: Cieszy mnie to.

K: W książce jest mnóstwo dialogów, zaczęłam się zastanawiać czy wcześniej pisałaś pamiętnik, do którego zaglądałaś w trakcie pisania?

J: Nigdy w życiu, ja i pisanie pamiętnika? (śmiech) Po pierwsze jestem leniwa, po drugie, przy dwójce dzieci i pracy zawodowej czas, który pozostaje należy przeznaczać na sen. Dopiero w trakcie pisania okazało się, że pamiętam więcej niż myślałam. Gdy przypominałam sobie ludzi, zdarzenia, miałam poczucie, że cofam się w czasie. To było tak realne, że przypominały mi się nawet dialogi.

K: W książce są podane różne szczegóły. Rzeczywiście miałam wrażenie, że pisząc musiałaś wrócić na pewien czas do tamtych dni?

J: Kasiu, dzięki tej książce dużo zmieniło się w moim życiu, ja też się zmieniłam. Tak się kończy grzebanie we wspomnieniach. (śmiech) Pisanie działało na mnie jak psychoterapia. Jako, że psychoterapii nie powinno się przerywać, więc poświęcałam temu każdą wolną chwilę. Napisałam książkę w cztery miesiące.

K: Skąd pomysł aby tytuły były krótkie – jednowyrazowe.

J: To był akurat pomysł mojej redaktorki, Lusi Olszewskiej.

K: Zastanawiałaś się, czy kolejnym krokiem nie powinno być Centrum Narodzin?

J: Moje?

K: Tak.

J: O nie. To olbrzymie, niezwykle kosztowne przedsięwzięcie, wymagające 100% uwagi i zaangażowania. Pozwól, że pozostanę przy swoich rodzących i szkole narodzin. Cały czas czekam też na pary, które niedawno dowiedziały się, że zostaną rodzicami. Mam przygotowane warsztaty weekendowe, które pomogą im odnaleźć się w nowej sytuacji. O ile szkoły rodzenia są coraz bardziej popularne, martwi mnie, że nie ma zwyczaju kontaktowania się z położną od razu na początku ciąży. Rodzina miała by szansę oczekiwać na dziecko bez niepewności i niepotrzebnych stresów.
Z nowości nad którymi pracuję; jestem w trakcie organizowania unikalnych warsztatów dla położnych.

(Była chwila dygresji. Porozmawiałyśmy o Dzienniczkach Brioko, planach i nawiązałyśmy współpracę.)

K: Kiedy będzie możliwość by zdobyć Twój podpis na książce?

J: Na pewno będę podpisywać książkę w Empiku, w trakcie spotkania z czytelnikami…

Tu nagranie się urwało…

Rozmowa trwała jeszcze chwilę, było pamiątkowe zdjęcie wykonane przez Magdę asystentkę Jeannette. Mój telefon na chwilę zwariował i bałam się, że wywiad się nie nagrał. Z Jeannette jeszcze chwilę rozmawiałam o przedświątecznej gorączce. Będę na bieżąco informować o wydarzeniach związanych z książką.

Podziękowałyśmy sobie za rozmowę. Jeannette jest bardzo ciepłą osobą i ma dar opowiadania.

Kilka dni temu napisałam do Jeannette z pytaniem:
K: Jeannette są kobiety, które chcą cięcia cesarskiego na życzenie ze strachu przed porodem. Ponieważ myślą,  że w trakcie porodu może pójść coś nie tak, albo dla własnego komfortu. Jak spotykasz przyszłą mamę z taką wizją, co jej mówisz?

J: Gdy ciężarna zgłasza się do mojej szkoły narodzin około 28-30 tygodnia ciąży z podjętą decyzją, że na pewno chce mieć cesarskie cięcie, nigdy  nie odwodzę jej od tego. Mogło by to  spowodować więcej szkody niż pożytku.  Natomiast zawsze pytam skąd wziął się taki pomysł. Czy jest wynikiem jej przemyśleń, czy wpływ na decyzję o drodze porodu miały osoby trzecie? Kobiety najczęściej przyznają, że boją się porodu i związanego z nim bólu, są po rozmowie z lekarzem, a ten namawia je do operacji. Jeżeli same podejmują temat i chcą zasięgnąć mojej opinii, wtedy chętnie z nimi rozmawiam. Należy pamiętać , że kobieta sama powinna dokonać wyboru i być o nim przekonana, niezależnie od tego co wybierze.

Jeśli chcesz o coś zapytać Jeannette napisz w komentarzu. Po proszę Jeannette o udzielenie odpowiedzi.

Oto nasze pamiątkowe zdjęcie.

Uwaga! Książka „Położna 3550 cudów narodzin” może być Twoja!
Wystarczy, że weźmiesz udział w konkursie.

Wybrane dla Ciebie

3 komentarze

  • Reply
    kamila
    07-02-2014 at 20:03

    Wlasnie czytam te książkę. Jest cudowna. W lipcu zostane mama, zyczylabym sobie miec taka polozna przy sobie. Powiem tak: niewiele wiem jeszcze na temat porodu, bolu, emocji, przebiegu i wszytskiego dookola, slyszalam 100000 opowiesci co i jak, jak to sie przygotwac iwszelkie rady „ciotek klotek”, ale ta ksiazka to encyklopedia emocji. Czulam sie czasem jak bym byla w tych miejscach razem z autorka. Moge, choc w niewielkiej skali, ALE MOGĘ wyobrazic juz siebie w roli rodzacej. Bardzo dziekuje, za te kilka stron PRAWDZIWYCH slow otuchy i emocji, na ktore czekam z niecierpliwością. Polecam.

  • Reply
    Gosia
    11-02-2014 at 17:40

    Bardzo przyjemny wywiad. Nie czytałam książki. Brzmi zachęcająco. Póki co czytam Księgę Rodzicielstwa Bliskości. Rownież polecam

  • Reply
    Mariola
    21-02-2014 at 18:47

    Dziękuję Pani Kasiu za książkę – jako nagrodę w konkursie. Otrzymałam ją wczoraj – i dziś przed chwilą skończyłam ją czytać. Jestem w połowie ciąży i ta książka mnie uspokoiła, trochę wyjaśniła, momentami wzruszyła do łez. Polecam wszystkim!

  • Napisz komentarz

    Zapraszam
    na darmowy kurs!

    Jestem położną i kurs stworzyłam z myślą o Tobie, przyszła mamo, żeby być Twoim przewodnikiem po narodzinach, karmieniu piersią i macierzyństwie.

    Kasia Płaza-Piekarzewska — Położna

    P.S. W każdej chwili możesz wypisać się z kursu.